I co z tego? Powiecie, że przeczytała porno dla gospodyń domowych i nie ma gustu czytelniczego? Przeczytała "50 twarzy Greya", bo chciała wiedzieć, o co z tym wszystkim chodzi - cóż, nie spodobała jej się ta powieść i nie zamierza czytać kolejnych części. Ale mówiła mi, że było jej wstyd na przystanku to trzymać w ręce, bo dwóch facetów się z niej śmiało. O co chodzi?
Od kiedy tak rygorystycznie ocenia się ludzi po tym, co czytają? Załóżmy, że masz randkę z jakąś dziewczyną, która czeka na Ciebie z tą powieścią w ręce. Słyszałeś o niej, że to słaba książka, wszyscy po niej jeżdżą, oprócz wiernych fanek. I co - skreślasz dziewczynę, bo pewnie głupia, że takie coś czyta? Nie może być inteligentna?
Ostatnio na pewnym forum zobaczyłem dyskusję o tym, że dla kogoś ważne jest, żeby druga osoba czytała. Jeśli nie czyta, od razu ma mniejsze szanse, ta pierwsza patrzy na nią z powątpiewaniem. Halo, o co chodzi? Osoba nie czytająca powieści jest gorsza od innych? Powtórzę - powieści, bo dla wielu osób czytanie książek to właśnie czytanie powieści. A przecież mamy jeszcze książki naukowe, dokumentalne, podróżnicze, ktoś może uwielbiać książki o fotografii, ale nie cierpi czytać beletrystyki. Po prostu. Czy to oznacza, że od razu powinno się go skreślać, bo jakiś "mól książkowy" uważa się za osobę lepszą z tego powodu, że miesięcznie przeczyta 10 powieści albo siedzi nosem tylko w klasyce?
Ostatnio mam wrażenie, że czytanie stało się pewną modą, zajęciem elitarnym, rozmawia się o tym, czy osoba czytająca romanse jest takim samym czytelnikiem jak ta, która czyta klasykę...Nieźle, skoro zaczyna już się tym mierzyć czyjąś inteligencję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz