Powrót do przeszłości spowodowała moja mama, która zmusiła mnie do porządków na stryszku w rodzinnym domu. Mam naturę chomika - nie lubię wyrzucać swoich starych rzeczy, bo wszystko może się jeszcze przydać. I mam sentyment do tego, czym się bawił mały Staszek...
W każdym razie, kiedy podekscytowany (Wiem! Dopamina została na stryszku!) przeglądałem moje szpargały, znalazłem mój wszechświat.
Segregator z kartkami z planetami, gwiazdami, dinozaurami i innymi istotami, które niegdyś zamieszkiwały naszą planetę.
Z wrażenia przysiadłem sobie na zakurzonej podłodze, przenosząc się myślami gdzieś do eocenu, gdzie w wodach radośnie fikały sobie pierwsze barrakudy i koniki morskie...
I tak serio, zacząłem sobie myśleć, co by było, jakby na przykład wiele gatunków fauny z późniejszych epok NIE WYGINĘŁO?
Wyobraźcie sobie kilkumetrowego orła Haasta, który znienacka porywa was do gniazda i rozszarpuje na strzępy.
Serio był nazywany ptakiem LUDOJADEM.
Odsłaniasz ciemną zasłonę, aby wpuścić trochę światła do mieszkania przez szybę grubą na metr, a tam na balkonie nie siedzi głupi gołąb czy wesolutki wróbelek, tylko ogromny orzeł, który nie może się dostać do środka...
Jeszcze tylko by brakowało, żeby po podwórku ganiał australopitek z kamienną maczugą.
Nigdy nie pojmę przeszłości. Ewolucji. Wyginięcia gatunków i nastania nowych. Kosmosu. Jestem taki mały i nic nie znaczący...
I cholera jasna, nie chce mi się dzisiaj pracować!